W mojej pracy jest pewien facet. Ma wygląd i inteligencję aktora porno z lat 70-tych i podobny poziom obleśności.
Jakiś czas temu upodobał sobie zagadywanie mnie i żadne argumenty werbalne czy niewerbalne, tudzież ignorowanie… nie przekonywało go, żeby przestał. Dla jasności nie byłam jego jedyną ofiarą, gdyż połowa kobiet w liczącym kilkaset osób budynku, omijała go szerokim łukiem.
Nasze skargi do dyrekcji zbijane były argumentem, że facet jest niegroźny i… przeżył kiedyś śmierć kliniczną, co przyprawiło go o trwałe problemy z pamięcią. To dlatego biedaczek zapominał po paru dniach prośby menadżerów i zaczynał nas znowu zagadywać.
Pewnego dnia podszedł do mnie, gdy załatwiałam coś w dziale, gdzie pracuje mój Towarzysz Życia. Facet nie zdążył dobrze się rozkręcić, kiedy TŻ powiedział mu grzecznie, ale konkretnie, żeby się raz na zawsze ode mnie odczepił.
I tu nastąpił cud! Po słowach TŻ panu bowiem zaiskrzyło coś w niedotlenionym mózgu. Od tamtgo momentu, minęło parę dobrych miesięcy. Zawsze omija mnie milcząc i patrzy w inną stronę.
Jakiś czas temu nastąpił drugi cud uzdrawiania dzięki mojemu TŻ. Bowiem w osiedlowym sklepiku jeden ze sprzedawców miał problemy ze słuchem. Za każdym razem kiedy przychodziłam i prosiłam go o jakiś produkt, pan udawał, że nie dosłyszał i z głupawym uśmiechem prosił mnie o powtórzenie.
Na początku starałam się o dobrą wymowę, potem zaczęło mnie to irytować. Do tej pory nie wiem czy był to sposób na podryw, czy po prostu obrał mnie na cel szczeniackich wygłupów.
Skończyło się to dnia, kiedy przyszliśmy coś kupić razem z TŻ. Już jego widok wystarczył, żeby sprzedawcy błyskawicznie poprawił się słuch.
Z jednej strony cieszę się, że drobne upierdliwości w pracy i przy zakupach skończyły się raz na zawsze. Z drugiej strony, jest to wkurzające, że moje działania w tej sprawie nie przynosiły żadnego rezultatu.
Przez całe dorosłe życie, żywiłam tę naiwną wiarę, że moje słowo powinno być respektowane bez uciekania się do męskiego autorytetu. Panienki, które skarżyły się chłopakowi czy mężowi wydawały mi się żałosne.
Nauczyłam się przez lata jak skutecznie (w 99% przypadków) ukrócić insynuacje, które mi się nie podobają. Niestety pozostaje ten 1% który jest wyjątkowo oporny.
Wiem, że zgodnie ze swoimi ideałami, powinnam zrobić burdę w pracy, ewentualnie uświadomić pierwszemu panu, że mogę mu łatwo zapewnić drugą śmierć kliniczną.
Wiem także, że powinnam była zrobić w sklepie awanturę temu sprzedawcy oraz poskarżyć się jego szefowi. Ale bądźmy szczerzy… słowo naszego chłopaka czy męża działa niestety szybciej i skuteczniej.
Kobiece słowo jest zwykle mniej respektowane, dlatego że kulturowo przypisuje się jej niezdecydowanie i chwiejność charakteru.
Według niektórych mężczyzn, kobieta sama nie wie czego chce. Powinna być zdobyta i poskromiona. Ale pod kulturową otoczką, kryje się jedno bardzo instynktowne przekonanie: kobieta nie jest w stanie przywalić w mordę tak mocno, jak mężczyzna.
Wniosek z tego jest jeden: Walczmy na co dzień o to, by nasze zdanie było traktowane serio. Miejmy blisko zaufanego mężczyznę, na te dni kiedy już mamy dosyć użerania się ze światem. A prawy sierpowy trenujmy na te okazje, kiedy ktoś ma naprawdę poważne problemy z pamięcią i słuchem!
Szczurzyca