Wiele lat temu jechałam z klasą na zimową szkołę. Podczas podróży pociągiem jedna z koleżanek skarżyła się innym, jaki jej chłopak jest dla niej niedobry i jak źle ją traktuje. 16-letnia wtedy Szczurzyca zadała jej pytanie, które wydawało się jak najbardziej logiczne: Dlaczego w takim razie z nim jest? Pamiętam do tej pory pobłażliwy wzrok koleżanek, które powiedziały, że jestem jeszcze dziecinna i kiedyś zrozumiem, czym jest prawdziwa miłość.
Do dziś w społeczeństwie polskim pokutuje przekonanie, że cierpienie uszlachetnia. Bardzo często jest też uważane za nieodłączną część kobiecości. Wmawia się nam, że jeżeli nie poświęcimy się wystarczająco, nie będziemy w stanie być dobrymi żonami i matkami.
Przyzwyczajanie nas do myśli, że musimy cierpieć zaczyna się już w wieku nastoletnim, kiedy zdarza się, iż cierpimy na bolesne miesiączki. Wtedy po raz pierwszy słyszymy, że to normalne, że to część bycia kobietą, żebyśmy się ze sobą nie pieściły. I w ogóle, jak nas miesiączka boli, to jak my przeżyjemy poród?! Potem wmawia się nam, że utrata dziewictwa powinna boleć (w rzeczywistości rzadko boli), a jeśli nas nie boli, to widać musiałyśmy się już wcześniej puszczać.
Największy jednak hardkor zaczyna się, kiedy mamy rodzić. Kobiety na różnych forach licytują się, którą bardziej bolało i która przeszła większe katusze. Te, które nie mogły urodzić naturalnie i musiano przeprowadzić cesarkę albo, nie daj Boże, sięgnęły po środki przeciwbólowe, czują się przez to gorsze i niespełnione.
Moja koleżanka, mimo ryzyka utraty wzroku i pomimo sprzeciwu lekarza, uparła się rodzić naturalnie, bo inaczej nie będzie się czuła “prawdziwą” kobietą. Kuzynka, podczas porodu nie wytrzymała bólu i dano jej znieczulenie. Wiele miesięcy po… miała poczucie porażki, w której zresztą utwierdzały ją inne kobiety. Tymczasem znieczulenie (oprócz konieczności ściągnięcia anestezjologa) nie ma negatywnego wpływu na poród.
Dlaczego więc nikt jakoś nas nie przekonuje, że po wierceniu zęba bez znieczulenia poczujemy się lepszym, spełnionym człowiekiem?
Niestety to w większości kobiety celują w zmuszaniu siebie i innych do cierpiętnictwa. Nie tylko zresztą fizycznego. To kobiety licytują się, która częściej sprząta mimo zmęczenia (bo nikt z rodziny tego nie zrobi tak jak trzeba). Częściej nie dosypia, bo dziecko ryczy (a nikt inny do niego nie wstanie). Która częściej wybacza mężowi mimo, że jest chamem. Która gotuje bardziej skomplikowane obiady (mimo, że nie ma takiej potrzeby) itp. Czasami wydaje się, żeby być prawdziwą kobietą trzeba każdą prostą rzecz wydłużyć i jak najbardziej skomplikować.
Wystarczy powiedzieć w większej grupie kobiet, że jest się zbyt zmęczoną, by coś z powyższych rzeczy robić… Zaraz się okaże, że każda z pań pracuje w wymagającej pracy, a mimo to mieszkanie ma wysprzątane na błysk, gotuje obiad z trzech dań z własnoręcznie wyhodowanych warzyw, spędza każdą chwilę z dzieckiem i czyta mu klasyki do poduszki. Kładzie się po północy, wstaje przed świtem. A ty kochanie… jesteś po prostu leniwa!
Co najciekawsze, znacznie rzadziej zdarza się, by podobna rywalizacja miała miejsce w pracy zawodowej. Może dlatego, że tam mamy zbyt dużo świadków tego, że w rzeczywistości się obijamy?
Fenomen cierpiętnictwa z reguły omija mężczyzn. Zapewne dlatego, że większość z nich ma tzw. zdrowy egoizm. Nie przemęczają się, jeśli nie ma takiej potrzeby i starają się ułatwić sobie życie jak tylko to możliwe.
Fakt, jaki powinnyśmy zanotować sobie w pamięci jest taki, że cywilizacja przez stulecia rozwijała się (i nadal się rozwija) w większości dlatego, że ludzie dążyli do ułatwiania sobie życia i egzystencji bez bólu. Więc następnym razem zanim rzucisz się w wir obowiązków wedle cierpiętniczych standardów “idealnej matki Polki” – zatrzymaj się i pomyśl z nieukrywaną satysfakcją, że nie ma niczego złego w chodzeniu na skróty.
Szczurzyca
🤗🤗🤗