Każdy z nas ma coś co uważa za podniecające w seksie. Może to być coś raczej niewinnego, jak powolne zdejmowanie okularów, mówienie z niemieckim akcentem czy zalotne kokietowanie pończochami. Zdarzają się jednak fetysze, które nawet seksuologa z 30-letnim stażem mogą wprawić w zakłopotanie.
Jedna z naszych dalszych znajomych była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną. Kiedyś, po sporej dawce alkoholu opowiedziała nam o swoim do tej pory nie zadeklarowanym źródle dodatkowego dochodu. Mianowicie, dwa razy w miesiącu umawiała się na spotkanie z pewnym mężczyzną. Był młody, wyjątkowo przystojny, elegancki i na wysokim stanowisku. I nie, nie uprawiali seksu! Pan miał inne potrzeby. Dziewczyna mianowicie robiła to, co zwykle się robi podczas dłuższego posiedzenia w toalecie tylko że na… jego pięknie wyrzeźbiony i wyperfumowany tors. Za każdą kupę dostawała (nie zapomnę tej kwoty do końca życia) 600 brytyjskich funtów.
Po tym wyznaniu posypały się pytania. Frapowało nas zwłaszcza techniczne zagadnienie tego procederu. W końcu trudno tak się wypróżnić na zawołanie zwłaszcza w nieco w końcu stresującej sytuacji. Dziewczyna zachęcona naszym zainteresowaniem, odpowiedziała, że to ona dzwoni do pana, kiedy czuje, że jej się “zbiera”. Musiała być też na specjalnej diecie, ponieważ klient płacił i wymagał odpowiedniej konsystencji produktu.
Wszystkie byłyśmy w szoku. Pierwszą rzeczą, która nas zszokowała była oczywiście świadomość jaką fortunę spuściłyśmy do tej pory w kiblu. Drugą, fakt, że pan nie był odrażającym osobnikiem o twarzy starego zboczeńca, ale przystojnym, młodym mężczyzną, który dodatkowo miał żonę. Zastanawiające było, czy żona wie o jego dziwnych preferencjach i zgadza się, by je spełniał z kimś innym, czy też, co bardziej prawdopodobne, wiedza ta byłaby dla niej całkowitym szokiem. Oczywiście idealnie by było, gdyby ludzie dobierali się w pary tak, by mogli spełniać swoje potrzeby w związku. W końcu kupa bez zobowiązań to nie to samo co kupa zrobiona z miłością. Jednak do tak niecodziennych zachcianek, znalezienie kandydatki (czy kandydata) jest mocno problematyczne. Tutaj z pomocą przychodzą zwykle profesjonalistki.
Wiele lat temu czytałam wywiad przeprowadzony ze starą, doświadczoną prostytutką, która zaczęła obsługiwać klientów jeszcze na gruzach powojennej Warszawy. Z jej bogatych wspomnień, w pamięć zapadła mi zwłaszcza historia o profesorze uniwersytetu, który zamiast standardowego stosunku wolał, kiedy trzy panienki pisały po jego ciele długopisami. Nie było sprecyzowane, czy miał jekieś szczególne wymagania co do treści, czy wystarczyły mu zwykłe bazgroły, czy dochodził do finału tylko dzięki Dziełom Platona. Inny klient tej prostytutki lubił być wieszany na żyrandolu i ściągany zanim się do końca udusił. Tu już zaczyna się robić poważniej, bo poza tłumaczeniem się elektrykowi, jego fetysz połączony był z bezpośrednim zagrożeniem życia.
A czy Wam przytrafiła się sytuacja, w której granica „dobrego smaku” została już dawno przekroczona?
Szczurzyca