Przez wiele ostatnich lat na przemian odchudzałam się i opychałam. Dorobiłam się też naprawdę sporej nadwagi. Zawsze jednak myślałam, że kiedyś to zrzucę i nie martwiłam się specjalnie własnym zdrowiem. Na nic przecież nie chorowałam.
Byłam jedną z pierwszych osób, które zaraziły się koronawirusem w moim mieście. Było to jeszcze przed pierwszym lockdownem i o przebiegu choroby oraz czynnikach ryzyka wiedziano bardzo mało. Nie wiedziano na przykład, że otyłość znacznie podwyższa prawdopodobieństwo ciężkiego jej przebiegu.
Do pełnej sprawności po chorobie doszłam dopiero po 10-ciu miesiącach. Podejrzewano, że mam zmiany w płucach i sercu, a może też w innych narządach. Zrozumiałam wtedy, jak zdewastowałam swoje ciało i jeżeli czegoś ze sobą nie zrobię, to następna infekcja może mnie zabić.
Lata 90-te, kiedy dorastałam… gloryfikowały wychudzoną sylwetkę. Idealna kobieta miała chłopięce uda i biodra, płaski tyłek i musiała koniecznie być wysoka. Wszystkie nastolatki i młode kobiety, o ile nie spełniały powyższych wymogów, uważały że są brzydkie i grube. Niezależnie od tego, jak ładne rzeczywiście były.
Ostatnie 20-cia lat przyniosło nieznaczne polepszenie w tym temacie. Na instagramie królują już zdrowsze kształty i modna stała się wysportowana sylwetka. Najnowsze trendy skupiają się, na promowaniu zdrowego trybu życia, zdrowego odżywiania się i ciałopozytywności.
Niestety… trendy te są też często wypaczane. Kiedy stanowią inną drogę do uzyskania upragnionej szczupłej sylwetki. Albo zachęcają ludzi otyłych, do zaakceptowania swojej wagi i niezdrowego trybu życia.
Tymczasem nacisk powinien być kładziony nie na sylwetkę szczupłą, ale na sylwetkę zdrową. A to nie zawsze idzie ze sobą w parze. Są osoby bardzo szczupłe, które posiadają zdewastowane i otłuszczone (przez lata śmietnikowego żarcia) narządy wewnętrzne. I nie byłyby w stanie podbiec do autobusu, mimo młodego wieku. Są też osoby z dużą nadwagą biegające maratony, czy wbiegające bez zadyszki na 10-te piętro.
Dążenia do polepszania swojej sylwetki, w sensie osiągania lepszej wydolności (wygimnastykowania czy rozciągnięcia), powinno się uczyć od dzieciństwa. Przez te wszystkie lata, kiedy martwiłam się swoimi pełnymi udami, ani razu nie pomyślałam jak silne i giętkie było w istocie moje ciało. Dopiero teraz jestem dumna, że byłam w stanie przepłynąć parę kilometrów, czy bez wysiłku założyć sobie nogi za głowę.
Covid przewartościował moje myślenie. Teraz coraz rzadziej spoglądam na wagę, a bardziej się cieszę z małych postępów jakie czyni moje ciało. Kiedy uda mi się popedałować trochę dłużej na rowerze, czy wbiec po schodach nie wypluwając przy tym płuc.
Marzę o dniu, kiedy nastolatki… zamiast tego ile kilogramów udało im się schudnąć, będą się między sobą chwaliły, która szybciej biega na 100 metrów.
Szczurzyca